Dwa tygodnie temu kaliski Sanepid zamknął dwa sklepy z dopalaczami: przy ulicy Złotej i przy ulicy Łódzkiej, blisko więzienia. Na prowadzącego te dwa punkty sprzedaży powiatowa stacja nałożyła też dwie kary finansowe: 40 tysięcy złotych za jeden sklep i 320 tysięcy złotych za drugi.
Przyjęliśmy stawkę 2 tysięcy złotych za wprowadzenie jednego produktu – tłumaczy Barbara Gogolewska po. dyrektora Sanepidu w Kaliszu. Te działania Sanepid mógł podjąć dzięki analizie próbek sprzedawanych tam substancji. Badania wykazały, że są to środki zastępcze, czyli substancje silnie psychoaktywne, stanowiące zagrożenie dla zdrowia i życia.
- Te kary zostały nałożone w drodze decyzji z rygorem natychmiastowej wykonalności i w przypadku nieuiszczenia tych kwot na rachunek powiatowej stacji zostanie wydany tytuł wykonawczy i postanowienie o nałożeniu grzywny, które skierujemy do Urzędu Skarbowego – mówi Barbara Gogolewska.
Taki samy rygor „natychmiastowej wykonalności” miała nałożona dokładnie rok temu, w lutym 2014 roku kara na jeden z podmiotów prowadzący sklep z dopalaczami. Wynosiła 220 tysięcy złotych i … do dziś nie została ściągnięta, bo ukarana w ten sposób osoba ma prawo się odwołać, a procedury trwają i trwają.
Działania Sanepidu zdają się w ogóle nie odstraszać ludzi prowadzących tego typu biznes. Wczoraj znowu zamknięto punkt przy Złotej, który był już zamykany 14 stycznia. Zmieniła się jedynie nazwa właściciela interesu. Najprawdopodobniej doszło tu do założenia działalności gospodarczej na tzw. „słupa”, bo wiadomym jest, że tak naprawdę prowadzi go ta sama osoba.
- Dokonaliśmy tego na podstawie podejrzenia, bo w tym pomieszczeniu były już wprowadzane środki zastępcze. Jeżeli w tak krótkim czasie po zamknięciu, otwiera się nowy podmiot, to mamy prawo mieć przypuszczenia, że w tym lokalu wprowadzane są środki zastępcze do obrotu – uzasadnia decyzję szefowa kaliskiego Sanepidu.
Dzięki temu mieszkańcy okolic Złotej mogą odetchnąć z ulgą. - Odczuwam, że jest spokojniej od czasu, kiedy te sklepy nie działają. Ale czy będą one faktycznie zamknięte? Na szybie jest napisane „do odwołania”. Obawiamy się, że ten biznes tu powróci – mówi jedna z mieszkanek okolic ulicy Złotej.
Wraz z zamknięciem sklepów zniknęły przy nich stałe patrole policji. Teraz funkcjonariusze nadal monitorują rynek dopalaczy w Kaliszu, ale już poprzez patrole doraźne, podjeżdżające co jakiś czas pod te miejsca i przez patrole tajnych, nieumundurowanych policjantów.
- Na razie w porównaniu z minionym czasem zgłoszeń dotyczących dopalaczy mamy o wiele mniej, są to pojedyncze przypadki. Policjanci jeżeli widzą, że grupują się tam jakieś osoby, że może dojść do zakłócenia porządku, podjeżdżają, legitymują, sprawdzają te osoby – mówi sierż. sztab. Anna Jaworska-Wojnicz, rzecznik prasowy KMP w Kaliszu.
Więcej zrobić nie mogą, bo dopalacze przez prawo nie są traktowane jak narkotyki, choć szkody robią równie duże o ile nie większe. - To jest dziadostwo, dziadostwo jednym słowem – mówi wzburzona mieszkanka Kalisza.
Dopóki tak samo nie będą myśleć osoby, które zażywają dopalacze, problem z tymi substancjami będzie trwał nadal. Popyt nakręca przecież podaż.
Agnieszka Gierz, fot. autor
Napisz komentarz
Komentarze