Reklama https://toyotamikolajczak.pl/samochody-dostawcze/
Reklama
Reklama

Reportaż dramatem. Zaskakująca inscenizacja „niescenicznego” tekstu Mariusza Szczygła w kaliskim teatrze ZDJĘCIA

Z jednej strony niema nic zaskakującego – szczególnie dla osób, które znają „Czytanie ścian” Mariusza Szczygła. Z drugiej, sposób przeniesienia opowiadania na kaliską scenę i spory ładunek emocjonalny monologu kończącego historię już niespodzianką są. Tych, czytając reportaż, raczej sobie sami nie zafundujemy. Właśnie dla niespodziewanych rozwiązań i trudnej historii bohaterki warto wybrać się do kaliskiego teatru na spektakl według jednego z opowiadań z tomu uhonorowanego Literacką Nagrodą NIKE. Od razu trzeba zaznaczyć, że nie będzie to łatwe spotkanie, więc nie każdemu może przypaść do gustu.
Reportaż dramatem. Zaskakująca inscenizacja „niescenicznego” tekstu Mariusza Szczygła w kaliskim teatrze ZDJĘCIA

Reportaż raczej rzadko gości na scenie. Otwierający tom „Nie ma” pióra Mariusza Szczygła jest historią zachwytu nad przeczytanym w metrze wierszem.

Ciągle wydawało mi się, że ten tekst jest o wszystkim i o niczym. Głównie jest o „nie ma”. Jest o tym, jak śmierć, czyli brak kogoś, wyzwoliła w poetce talent, ale mam tak, że jak się książka ukazuje i im dłużej jest od wydania tym mam większe wątpliwości co do sensu tego, co napisałem – powiedział po prapremierze Mariusz Szczygieł, autor reportażu, który zainspirował twórców najnowszej propozycji na deskach kaliskiego teatru. - I co do tego pierwszego reportażu „Czytanie ścian” miałem wątpliwość, że może by wystarczył sam monolog Violi, niczym niepsuty przez Szczygła. I może, że ta pierwsza część nie była potrzebna, bo kogo obchodzi, że ja poznałem jakąś poetkę i jeszcze jechałem metrem. Warto było przyjechać do Kalisza, bo po tym spektaklu nie mam wątpliwości. Tutaj wygląda to na całość. Nawet usłyszałem rzeczy, których nie pamiętałem, czyli, że w jednym z wierszy Violi jest określenie „nie ma”, jak tytuł całego tomu. I że ten czytelnik z Katowic napisał, że wiersz, który mnie zachwycił jest wierszem komunikacyjnym, a ja zaczynam od komunikacji.  Pisząc, nie zwróciłem na to uwagi. Zacząłem od komunikacji, bo chciałem, żeby było tak, jak poznałem Violę i porobiły się z tego wszystkie nitki, wszystko się zazębiło.

Większość z nas zna stany towarzyszące podróży publicznymi środkami komunikacji. Raczej trudno spodziewać się rzeczy wyjątkowych, szczególnie kiedy trasę znamy na pamięć, a często też rozpoznajemy współpasażerów. Bezemocjonalny standard? Niekoniecznie. Może zwykła nieumiejętność dostrzegania rzeczywistości. A tego uczy tekst Mariusza Szczygła. Umiejętność dostrzegania świata chcą zaszczepić artyści kaliskiego teatru. Chociaż od razu trzeba zaznaczyć, że uważność wyjęta z reportażu nagrodzonego NIKE dziennikarza jest jak Puszka Pandory.

To jest trudna literatura przez swoja patchworkowatość, dygresyjność. A teatr uczy uproszczeń. Jak mamy kawał trudnego tekstu to trzeba go przepisać – wyjaśnia swój zachwyt nad tekstem Rudolf Zioło i wyjaśnia koncepcję przeniesienia go na scenę, ale bez zdradzania największej niespodzianki.  - My chcieliśmy się zmierzyć z literaturą bez skrótu, adaptujemy nasze przeżycia w tej literaturze, mnożymy i dzielimy się między sobą na trzy głosy.

Dwóch mężczyzn i kobietę. Mariusz Szczygieł reportażysta – prażanin, Mariusz Szczygieł reportażysta – detektyw, reportażysta – miłośnik poezji (Michał Wierzbicki i Wojciech Masacz) i Ją - Violę Fischerową (Izabela Wierzbicka). Kobietę, partnerkę, poetkę, siłę sprawczą „Pisania ścian”. Początkowo podział ról jest prosty, a granicę wyznacza tekst Mariusza Szczygła. Z czasem role się mieszają, co chwila postacie zamieniają się miejscami. Każdy dostaje szansę, by poczuć emocje postaci, odnaleźć sens słów i zrozumieć, dlaczego wydarzyły się historie opisane w reportażu? Zwykła podróż metrem, której finałem staje się rozdzierający monolog bohaterki.

Mój znajomy, który jest wielbicielem teatru i kierownikiem literackim w teatrze w Poznaniu powiedział, „Jak to reżyseruje Zioło to on cię zaskoczy”. Pomyślałem, czym mnie zaskoczy? Może piosenkę ktoś zaśpiewa? A tu się okazało, że zaskoczył mnie najprostszym zabiegiem – ekscytował się chwilę po premierze Mariusz Szczygieł. - Jestem tym oszołomiony. Nie sądziłem, że tak można to zrobić.

Wszystko jest bardzo statyczne. Ruchu na scenie jest niewiele. Kilka kroków, kilka gestów. Gra świateł i dźwięków w tle. Wszystko dzieje się w surowej, minimalistycznej przestrzeni. Sposób przeniesienia reportażu na scenę daje wrażenie słuchowiska, audiobooka z kilkoma ruchomymi obrazkami. Ascetyzm ułatwia skupienie się na słowach. Zamiast całości wyłapujemy frazy, które budują napięcie. Współgramy z mimiką aktorów. Momentami przejmujemy grymasy zaskoczenia, determinacji, bólu. Spostrzegamy cienie malowane światłem. Linię, która w końcowej scenie biegnie po ścianie niczym sekundnik odliczający czas do wielkiej niewiadomej.

To jest reportaż, trudna dla nas forma. Pierwszy raz się z nią spotkaliśmy i nie mamy się czego chwycić. Nie mamy nic do odegrania, tylko musimy przekazać informacje w taki sposób, by były interesująca – dodaje Izabela Wierzbicka. - I trzy czwarte spektaklu to przekazywanie informacji historycznych, dat, biografii. Końcówka jest wyjściem z cienia, odkryciem człowieka. W trakcie są małe zajawki, że tam głęboko jest coś, co się tli. A na końcu płonie ognisko.

W finale budzimy się z letargu. Każde słowo wypowiadane przez Izabelę Wierzbicką budzi coraz większe napięcie. Nomen omen, aktorka buduje napięcie, serwuje emocje, jakich nie było przez kilkadziesiąt wcześniejszych minut, a jedocześnie wiedzie nas do końca spokojnie, z pokorą osoby doświadczonej i pogodzonej z losem, a równocześnie widzącej nadzieję w przyszłości.

Agnieszka Walczak, zdjęcia autor

Gośćmi specjalnymi na premierze byli Dorota Dobrew, tłumaczka poezji Viloi Fischerowej oraz Mariusz Szczygieł, autor reportażu „Czytanie ścian”. Z dziennikarzem, podróżnikiem i miłośnikiem Czech rozmawiała po spektaklu Agnieszka Walczak

Wybrzmiały brawa, aktorzy zeszli ze sceny, czy to wystarczająco dużo czasu, by mieć refleksje nad sposobem adaptacji Pana tekstu na kaliskiej scenie?

Kiedy zobaczyłem zdjęcia z tego spektaklu i jakieś plakaty przed przyjazdem do Kalisza to myślałem, że Michał Wierzbicki na pewno jest mną. Jest podobny wizualnie. Sylwetka, te włosy zaczesane. Pomyślałem sobie: o Szczygieł tam będzie, w tym spektaklu, nie pozbyli się go. Później okazało się, że jest mnie dużo, jak w reportażu, że moje teksty przejęli wszyscy aktorzy, ale nie tylko moje. Czasami mężczyzna był Violą, czasami mężczyzna był kobietą. Tak na prawdę to uczyniło ten spektakl uniwersalnym, każdy może wypowiedzieć każde ze słów.

Wcześniej Pan nie widział prób? Reżyser i aktorzy nie konsultowali się z Panem?

Zastosowałem swój zwyczaj i przyjechałem do teatru na pół godziny przed spektaklem. Nie widziałem żadnej próby. Nigdy nie jeżdżę na próby, nie spotykam się z reżyserami. Zawsze chce być zaskoczony, bo uważam, że ja się nie znam na teatrze, więc nie będę się wtrącać, po co mam się denerwować. Natomiast jest często tak w teatrach, że proszą o spotkanie, ja odmawiam. Nie będę nikomu przeszkadzał i nie mam czasu na zdenerwowanie, nie mam czasu na utratę energii przez zdenerwowanie, jak zrobią mój tekst. Najlepszy autor dla teatru to autor martwy i ja się chowam tak jakbym był martwy. A teatr w Kaliszu był pierwszym, który mnie o nic nie prosił. Dlatego po prosu przyjechałem jak zawsze i obejrzałem. I czasami jestem rozczarowany, a czasami jestem oszołomiony i zaskoczony. W tym przypadku jestem i zaskoczony i oczarowany.

Każdy reżyser ma swoją wizję przeniesienia tekstu na scenę. Czym w takim razie zszokowało Pana kaliskie „Czytanie ścian”?

Mój znajomy, który jest wielbicielem teatru i też pracuje jako kierownik literacki w teatrze w Poznaniu powiedział, „Jak to reżyseruje Zioło to on cię zaskoczy”. Pomyślałem sobie, czym mnie zaskoczy? Może piosenkę ktoś zaśpiewa? A tu się okazało, że zaskoczył mnie najprostszym zabiegiem, że można od początku do końca przedstawić cały tekst. Nie wiem, które to jest przedstawienie według moich tekstów, ale pierwsze takie. Zawsze reżyserzy i reżyserki muszą przerobić ten materiał na język teatru, ale w taki sposób, że go gwałcą, że te teksty były albo posiekane, albo umajone cudzymi tekstami, albo moimi z innych książek i to były do tej pory rzecz napisane tak naprawdę na nowo. W związku z tym nigdy się nie czułem się autorem od początku do końca tego dzieła scenicznego. Z resztą ja nigdy nie piszę na scenę tylko piszę dla siebie, a potem dla czytelników, ale nigdy z myślą o scenie. A tutaj po prostu słowo w słowo, od początku do końca został zagrany ten reportaż. Nie sądziłem, że to jest możliwe, bo inni mnie przyzwyczaili, że jest to adaptacja. To była adaptacja oczywiście, bo tu mnóstwo fantastycznych pomysłów reżyserskich jest, takich wzmacniaczach wizualnych tego tekstu, albo takich, które nas mają wyrwać czasami z jakiegoś odrętwienia, ale że tak dokładnie można to zrobić, to jestem zaskoczony.

Czy w takim tekście, który się napisało, ale który żyje już własnym życie można znaleźć coś zaskakującego? Tym bardziej przy tak specyficznej adaptacji?  

Ciągle wydawało mi się, że ten tekst jest o wszystkim i o niczym. Głównie jest o „nie ma”. Jest o tym, jak śmierć, czyli brak kogoś, wyzwoliła w poetce talent, ale mam tak, że jak się książka ukazuje i im dłużej jest od wydania tym mam większe wątpliwości co do sensu tego, co napisałem. I co do tego pierwszego reportażu „Czytanie ścian” miałem wątpliwość, że może by wystarczył sam monolog Violi, niczym niepsuty przez Szczygła. I może, że ta pierwsza część nie była potrzebna, bo kogo obchodzi, że ja poznałem jakąś poetkę i jeszcze jechałem metrem. Warto było przyjechać do Kalisz, bo po tym spektaklu nie mam wątpliwości. Tutaj wygląda to na całość. Nawet usłyszałem rzeczy, których nie pamiętałem, czyli, że w jednym z wierszy Violi jest określenie „nie ma”, jak tytuł całego tomu. I że ten czytelnik z Katowic napisał, że wiersz, który mnie zachwycił jest wierszem komunikacyjnym, a ja zaczynam od komunikacji.  Pisząc, nie zwróciłem na to uwagi. Zacząłem od komunikacji, bo chciałem, żeby było tak, jak poznałem Violę i porobiły się z tego wszystkie nitki, wszystko się zazębiło. Wiele osób mówiło, że ten tekst jest taki nieszczygłowy. Szczególnie pierwsza część. Nie było anegdot, z których można się było pośmiać i posmucić, bo moje pisanie do tej pory miało anegdoty, zasłyszane lub tworzone. A tutaj tego nie ma. To jest rozprawka filozofująca, czym jest metro i mówię szczerze, że zacząłem od najdumniejszego fragmentu i kurczę, to zabrzmiało jakbym to pisał na scenę. Jestem krytyczny wobec swojego pisania, a państwo aktorzy tak to zagrali! Nie wiem, czy Izabela Wierzbicka zagrała wzruszenie, czy się rozpłakała naprawdę. Bardzo jestem zadowolony.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 5°CMiasto: Kalisz

Ciśnienie: 1026 hPa
Wiatr: 8 km/h

Reklama
Reklama
Reklama