Reklama
Reklama
Reklama

Prawda - czy jej potrzebujemy? „Czaszka z Connemary”, czyli najnowsza premiera na scenie kameralnej ZDJĘCIA

Tyle wiemy o sobie, ile… inni myślą, że znają nasze tajemnice, które stają się ich prawdami o nas – można sparafrazować myśl Wisławy Szymborskiej, przyglądając się życiu mieszkańców Connemary, małego irlandzkiego miasteczka, dla którego domem stała się scena kameralna kaliskiego teatru. A może z biegiem czasu dostosowujemy się do tego wzoru? Najnowsze dzieło zespołu dowodzonego przez Judytę Berłowską to skomplikowana nić międzyludzkich zależności i równoczesnej niechęci, niedomówień i ciągłych powrotów do tematu tabu, który jest osią wydarzeń. Przy okazji akcja toczy się powolnie i gęstnieje z każdą minutą, by nie dać odpowiedzi na pytanie, jaka jest prawda.
Kliknij aby odtworzyć

Zgodnie z prastarym zwyczajem aktywność mieszkańców wyznaczają pory roku. Wszystko zaczyna się wraz z przyjściem jesieni Mick Dowd (Zbigniew Antoniewicz)  może chwycić za swe narzędzia, iść na cmentarz i zacząć wykopywać pochowanych na nim mieszkańców okolicy. – Ludzi umiera dużo, a miejsca ciągle brakuje – pada ze sceny. Ekshumacje, które uwalniają groby nikogo w Connemary nie dziwią. Wręcz przeciwnie. Wszyscy czekają, kiedy główny bohater w końcu dostanie zlecenie na jeden, konkretny grób. Mogiłę, w której pochowano jego tragicznie zmarłą żonę.  Wypadek spowodował sam Mick, ale czy na pewno kobieta żyła w momencie, kiedy ich samochód wypadł z drogi?

Zdarzenie pobudza wyobraźnię wszystkich postaci, jakie przewijają się przez scenę. Tych jest niewiele, ale każda na swój sposób związana jest z Mickiem. Tylko czy to przyjaźń, czy chęć poznania prawdy? A raczej udowodnienia sobie, że wersja zdarzeń sprzed siedmiu lat, jaka żyje w świadomości każdego z nich jest tą prawdziwą, że Dowd jest inny niż go widzą. Znają go od zawsze. Jest jednym z nich. Wiedzą, że lubi wypić, wiedzą, że spowodował wypadek pod wpływem alkoholu, ale pracując na cmentarzu i wykonując potrzebną dla lokalnej społeczności pracę, odpokutowuje śmierć żony. Maryjohnny Rafferty (Bożena Remelska) wpada na bimberek i porozmawiać o życiu, powspominać i poplotkować o mieszkańcach. A jej wnuk Thomas Hanlon (Michał Grzybowski) poopowiadać o pracy w policji i trochę się dowartościować, snując przez grabarzem historie o trudach swojej służby, które dzięki słuchaczowi sprawiają, że ich autor może poczuć się niczym Colombo. - Będziemy się śmiać, chociaż będzie to gorzki śmiech, ale powinien on poruszyć nasze sumienia, ponieważ mówimy o miłości i o stracie. Jest to historia, która opowiada o społeczności, która w jakiś sposób nie zaakceptowała straty i chce rozwiązać tę zagadkę, ale nie potrafią tego zrobić inaczej, niż w sposób, w jaki zostali wychowani – broni bohaterów Michał Grzybowski. - Najważniejszą postacią jest Mick i to, że musi on przepracować stratę i każdego dnia płaci cenę tego, co się wydarzyło. Chociaż my nie wiemy, co jest prawdą.

Przyjaciele krążą wokół Micka niczym sępy. Latami otaczają, próbując wydobyć z mężczyzny prawdę o tym, co zdarzyło się przed wypadkiem między nim a jego żoną. Wracają do tematu, pytają, rzucają hasła z nadzieją, że ten pęknie i wyzna wszystkie swoje sekrety, a oni w triumfie będą mogli powiedzieć, że zawsze znali prawdę, której ten zaprzecza, że nigdy nie wierzyli w jego słowa. Równocześnie jest sporo niedomówień, niedopowiedzeń i insynuacji. - Prawdopodobnie jest tak, że im mniejsza miejscowość tym więcej ludzi, którzy nas otaczają mogą mieć na ten temat swoje zdanie i się w nim utwierdzają – zastanawia się Judyta Berłowska, która sztukę wyreżyserowała. - Wiadomo, że w takim środowisku tematów jest mniej i mniej jest odskoczni.

Wierzą, że Mick pęknie, kiedy będzie musiał wykopać kości żony. Taki moment przychodzi. Wbrew oczekiwaniom mężczyzna do wiadomości, że musi przygotować jej grób na pochówek dla kogoś innego podchodzi ze spokojem. Więcej lęku jest w obserwatorach, którzy widzą, jak bohater odkłada moment, kiedy weźmie się za tę budzącą emocje mogiłę. Okrąża ją, wykopując wszystkie wokół. Tak samo przenika widzów klimat cmentarza, którzy płynnie wgryza się w mieszkanie grabarza. Pełne pamiątek dawnego życia przechowywanych niczym relikty bezpowrotnie straconego szczęścia i niewinności, które odchodzą w niepamięć wraz z kolejnymi warstwami kurzu stworzyła Aleksandra Żurawska odpowiedzialna za scenografię i kostiumy. Cmentarne prace przypadają na zimy, mżysty dzień. Dźwięk padającego deszczu i ujadające w oddali psy potęgują napięcie i wrażenie, że wraz z wbiciem szpadla w grób kobiety stanie się coś niezwykłego, chociaż trudno zdefiniować, co dokładnie. Jest w tym wszystkim dużo napięcia, czuć je w samym grabarzu, przed którym trudne zadanie. Przecież być może odkopuje prawdę o przeszłości, którą chce ukryć przed światem i samym sobą. Doskonale wie, że wszyscy czekają na moment, kiedy będą mogli skazać go oficjalnie. Jednak staje oko w oko z powierzonym mu zadaniem. Uczucia chowa za profesjonalizmem zawodowca. Podchodzi do ekshumacji żony na zimno, pogodzony z sytuacją i taki na scenie jest Zbigniew Antoniewicz, doskonale zdaje sobie sprawę, że wszyscy czekają na potknięcie, zapomnienie lub zmęczenie ukrywaniem prawdy przez jego bohatera. Z drugiej strony pogodzony jest z konsekwencjami, jakie wypadek przyniósł – śmierć żony, konieczność szukania rozgrzeszenia i społeczne skazanie na bycie podwójnym mordercom. 

Bombą rozdzierającą ten emocjonalny oksymoron  jest Mairtin Hanlon (Błażej Stencel, który w tym sezonie dołączył do kaliskiego zespołu i w tym spektaklu debiutował w tak dużej roli). Miejscowy głupek (trzeba przyznać, że sprawnie zagrany przez młodego aktora), któremu wszystko można wmówić i do wszystkiego namówić, a równocześnie najbardziej szczery ze wszystkich zostaje pomocnikiem Micka. Wnuk Maryjohnny bez ogródek zadaje pytania grabarzowi, które wszyscy inni pomijają lub sami sobie na nie znaleźli odpowiedź. Jego nieskomplikowana natura, traktowanie wszystkiego z entuzjazmem, a przede wszystkim szczerość jest jak spiritus movens wydarzeń i komplikuje ocenę głównego bohatera. Kiedy już zaczynaliśmy mu współczuć nagle zaczynamy pytać samych siebie, czy na pewno jest ofiarą pomówień mieszkańców? A może jednak potrafi zabić?

Odkopanie grobu żony Micka jest wydarzeniem szokującym dla całego Connemary. W błędzie jest ten, który myśli, że dzięki temu dowiemy się, czy kobieta została zamordowana przed wypadkiem, czy zginęła, kiedy samochód, którym podróżowała z mężem wypadł z drogi. Ekshumacja w spokojnym i wydawało się pogodzonym z losem grabarzem wywołuje złość. Mężczyzna, przy pomocy swojego pomocnika, roztrzaskuje wydobyte z mogił kości. Wyładowuje się na zmarłych i przysięga zemstę na tych, którzy odważyli się tknąć grób jego żony. Mają poczuć ból taki sam, jak on, a ofiarą będzie Mairtin. – To jest bardzo mocna opowieść o złości. Jak taka złość przez długie lata narasta i w jaki sposób się wyładowuje. Mała społeczność, gdzie powodów do wzajemnych pretensji jest sporo – potwierdza Judyta Berłowska.

I może skoro wszyscy oskarżają Micka o zabicie żony ten sprowokowany dramatem, jaki przyniosło odkopanie grobu kobiety chce dać swym sędziom prawdziwe dowody zbrodniczych zapędów? Tylko, że twórcy, korzystając z dramatu Martina McDonagha, kolejny raz komplikują akcję i chłopak przeżywa zaplanowany wypadek. A może tak miało być? Może Dowd nie chciał zabić niewinnej osoby, tylko wywołać w jego bliskich strach, smutek i szok? Wszak mimo bliskich relacji z mężczyzną odważyli się na okrutny krok, by spreparować dowody przeciwko niemu i udowodnić, że zabił żonę. - Bardziej pytamy, co się dzieje w momencie, kiedy główny bohater mierzy się z poczuciem winy, wstydu, z poczuciem tego, że jest w jakiś sposób osaczony przez społeczeństwo, ale nie dostajemy diagnozy jak sobie z tym radzić – podkreśla reżyserka.

Wyrok zapadł i nawet sfałszowane dowody zbrodni nie oczyszczą go w oczach ludzi z miasteczka. Przez lata pisane przez nich własne scenariusze wydarzenia, które jest osią „Czaszki z Connamary” sprawiły, że prawda przestała być im potrzebna.

„Czaszka z Connemary” Martin McDonagh

Przekład Klaudyna Rozhin

Reżyseria: Judyta Berłowska

Scenografia i kostiumy: Aleksandra Żurawska

Muzyka: Dawid Sulej Rudnicki

Obsada:

Mick Dowd - Zbigniew Antoniewicz

Maryjohnny Rafferty – Bożena Remelska

Mairtin Hanlon – Błażej Stencel (asystent reżysera)

Thomas Hanlon – Michał Grzybowski

Inspicjent – sufler: Agnieszka Wierzbowska

Agnieszka Walczak, zdjęcia autor


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 5°CMiasto: Kalisz

Ciśnienie: 1026 hPa
Wiatr: 8 km/h

Reklama
Reklama
Reklama