To był dość dziwny mecz. Gospodarze, którzy koniecznie chcieli się zrehabilitować za ubiegłotygodniową klęskę w spotkaniu z Meblami Wójcik Elbląg, pokazali podwójne oblicze. Do przerwy byli zespołem, którego grę oglądało się z przyjemnością. Po powrocie na parkiet zaś byli zagubienie jak dzieci we mgle. Zatracili wszelkie atuty, które w pierwszych dwóch kwadransach pozwalały im trzymać wynik w ryzach. Zawodziła postawa w obronie, zawodziła też skuteczność w ataku. To sprawiło, że kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami przejęli goście, którzy okazji na wywiezienie punktów nie wypuścili z rąk. – Po bardzo dobrej pierwszej połowie, w drugą weszliśmy fatalnie – nie ukrywa trener MKS-u, Paweł Rusek. – Przeciwnik szybko uciekł na kilka bramek przewagi i praktycznie do końca trzymał dystans. Nam brakowało trochę szczęścia, bo obijaliśmy słupki i poprzeczki. Najlepszego dnia nie mieli też nasi bramkarze, którym rzadko udawało się „zderzyć” z piłką. Przegrał jednak cały zespół – dodaje.
Kaliską siódemką wstrząsnęło siedem minut z początku drugiej połowy. Ten fragment przyjezdni wygrali 7-1 i odskoczyli na 22:17. To był potężny cios, po którym gospodarze już się nie podnieśli. A jeszcze przed półmetkiem to oni punktowali rywali, prowadząc różnicą nawet czterech trafień (7:3, 13:9). Zagonieni w ślepą uliczkę miejscowi próbowali jeszcze szukać z niej wyjścia, ale co najwyżej udało im się skrócić dystans do dwóch goli. – Końcówka meczu to już było szukanie wiatru w polu. Nie było wtedy szans, żeby pokonać przeciwnika – uważa szkoleniowiec.
W szeregach gospodarzy listę strzelców podpisało zaledwie pięciu zawodników. To po części pokłosie problemów zdrowotnych, z jakimi zmagało się bądź nadal zmaga kilku podopiecznych duetu Rusek-Różański. Brak kontuzjowanych Michała Bałwasa i Michała Dreja czy niepełna dyspozycja, z uwagi na przebytą grypę, Łukasza Kobusińskiego, Łukasza Siega i Grzegorza Gomółki musiały odbić się na postawie kaliszan. Nie stanowi to jednak żadnego usprawiedliwienia porażki, bo swoje problemy mieli też rywale. Ich trener Ryszard Kmiecik operował zaledwie ośmioma graczami z pola. – Byliśmy zdziesiątkowani chorobą. Z drugiej jednak strony graliśmy u siebie, przeciwnik też był osłabiony, więc należało po prostu wygrać – przyznaje Paweł Rusek.
Pod nieobecność Bałwasa przyzwoite zawody na lewym skrzydle rozegrał Michał Czerwiński, który już do przerwy rzucił siedem bramek, a po przerwie dołożył jeszcze dwie. Osiem trafień zgromadził z kolei Kamil Adamski, a siedem Krzysztof Książek. Trzech skutecznych zawodników to jednak zbyt mało, by myśleć o triumfie. Leszczynianie mieli w ofensywie więcej argumentów i przede wszystkim dwie armaty w postaci Marcina Giernasa i Piotra Łuczaka. Pierwszy z nich zanotował aż 11 bramek, drugi zaś 10 goli. Przy ich rzutach Filip Jarosz i Błażej Potocki mieli niewiele do powiedzenia.
Po drugiej z rzędu porażce MKS plasuje się w pierwszoligowej tabeli na szóstym miejscu. Do czwartego Realu traci tylko dwa oczka. Kolejny mecz rozegra za dwa tygodnie.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze