Kaliszanki dobrze weszły w mecz i dość pewnie wygrały pierwszego seta. W kolejnym prowadziły już 5:1, ale z upływem czasu inicjatywa była po stronie przeciwniczek, które zyskiwały przewagę niemal w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. – Zespół przeciwny pokazał wolę walki, mimo że to my prowadziłyśmy. Chyba za dobrze nam poszło w tym pierwszym secie. Przez to za bardzo się rozluźniłyśmy i moim zdaniem był to jeden z czynników, który sprawił, że rywalki nas dogoniły, uwierzyły w siebie i wygrały – uważa Edyta Kucharska.
Innym czynnikiem z pewnością była hala. Kameralny obiekt przy ulicy Łódzkiej, w którym kaliskie siatkarki wystąpiły po raz drugi w tym sezonie, nie jest dla nich szczęśliwy. – Może w jakimś stopniu też to miało znaczenie, ale nie możemy mówić, że miało decydujący wpływ na wynik. Przed meczem trenowałyśmy w tej hali trzy razy, żeby dobrze się przygotować. Przeciwnik miał podobne warunki, więc nie zganiałabym winy na czynnik hali. Jeśli jest się dobrze przygotowanym, pewnym swoich umiejętności i siebie, to się po prostu wychodzi na boisko i wygrywa – przyznaje kapitan beniaminka z grodu nad Prosną.
Po Nowym Roku kaliski zespół nadal będzie dążył do realizacji wyznaczonego wcześniej celu, czyli zajęcia miejsca w czołowej czwórce. Szanse na to są całkiem realne, choć łatwo nie będzie, bo wciąż w walce o play-off’y liczy się osiem ekip. – Cały czas mamy spore szanse. Takie porażki, jak ta ze Świdnicą, też się muszą zdarzyć, bo właśnie na takich porażkach się uczymy, wyciągamy wnioski. Takie mecze są bezcenne, bo dają nam dużo informacji, nad czym musimy jeszcze popracować. I pracować będziemy jeszcze intensywniej, by osiągnąć założony cel – kończy Edyta Kucharska.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze