Na to cenne zwycięstwo kaliszanie solidnie zapracowali. Ich poczynania w starciu z zespołem, który jeszcze parę miesięcy temu cieszył się występami na zapleczu PlusLigi, cechowała przede wszystkim waleczność. To był czynnik, który pozwalał im dwukrotnie obejmować prowadzenie i postawić kropkę nad „i” w tie-breaku. – Przed meczem wynik 3:2 bralibyśmy w ciemno. Po meczu czujemy mały niedosyt, że nie udało się zdobyć kompletu punktów, ale mimo to jesteśmy bardzo zadowoleni z wygranej. Była nam ona potrzebna – podkreśla trener Pieczonka.
Do piątej partii wcale nie musiało dojść. Miejscowi mogli bowiem zadać decydujący cios w czwartej odsłonie. Zaczęli ją z małym handicapem, po tym, jak czerwoną kartkę jeszcze przed rozpoczęciem seta ujrzał Jarosław Sobczyński. Grający trener gości w niewybredny sposób kwestionował decyzje arbitrów i za to karę w postaci utraty punktu poniósł jego zespół. Po stronie Caro było więc nerwowo, co początkowo gospodarze wykorzystywali, prowadząc 10:8. Kilka udanych akcji pozwoliło jednak przyjezdnym odzyskać wigor. Rezultat długo kręcił się w okolicy remisu, w końcówce ze wskazaniem na ekipę z Rzeczycy. Przy stanie 22:23 MKS zmarnował okazję na wyrównanie i przegrał partię. – Osiem zepsutych zagrywek to zbyt dużo, żeby wygrać seta z takim przeciwnikiem – zaznacza szkoleniowiec kaliszan.
Zagrywka znacznie lepiej funkcjonowała w pierwszym i trzecim secie. Gdy w tym elemencie wstrzelili się Daniel Telega i Wojciech Pytlarz, rywale byli bezradni. Tak było na otwarcie rywalizacji, gdy dzięki potężnym serwisom MKS odskoczył na 12:10, a potem na 23:20, by wygrać do 23. Trzecią odsłonę natomiast asem zakończył Telega (25:20). I kto wie, czy nie był to najważniejszy moment tego spotkania. Kaliszanie wrócili bowiem z dalekiej podróży po zupełnie nieudanej drugiej partii. Przegrywali w niej 0:5, a później 11:21, gromadząc dorobek głównie po błędach przeciwników. Wynik 13:25 mógł więc ich rozbić pod względem mentalnym. – To był najsłabszy w naszym wykonaniu set w tym sezonie – uważa Mariusz Pieczonka. – Nawet ławka nie pomogła. Ale tak bywa. Czasami trzeba „oddać” seta, żeby wygrać mecz – dodaje.
Wszelkie wcześniejsze niepowodzenia kaliska szóstka powetowała sobie w tie-breaku. Prowadziła w nim od początku do końca. Pierwsze skrzypce grał Wojciech Pytlarz, który nękał rywali z pola serwisowego (4:2, 12:9) i dołożył kilka oczek w ataku. Meczbola MKS miał przy stanie 14:10 po efektownym zbiciu Marcina Ozdowskiego ze środka. Wykorzystał drugą szansę i odniósł pierwsze w tym sezonie zwycięstwo z zespołem ze ścisłej czołówki. – Było nam ono potrzebne. Mecz był bardzo trudny. Wpadło nam dużo piłek, które normalnie podbijamy. Wynikało to z tego, że byliśmy nastawieni na mocne ataki, tymczasem rywale zbijali z różnym tempem. Udowodniliśmy jednak, że w tej lidze można wygrać z każdym – podsumował trener Pieczonka.
MKS nadal jest ósmy, ale zrównał się punktami z wyprzedzającym go AZS-em UŁ Łódź. Do czwartego miejsca, na które wskoczyła młodzież ze Spały, traci 10 oczek, więc walka o fazę play-off wciąż jest otwarta. Ostatni w tym roku mecz team z Kalisza rozegra za tydzień w Borownie.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze