Wszystko działo się na porannej mszy św., kilka minut po godz. 7.00 we wtorek. Do kościoła wtargnął nagle zakrwawiony mężczyzna. – Miał na sobie spodnie od piżamy i sweter, był boso, bez skarpetek. Głowę, ręce i nogi miał całe we krwi – relacjonuje Dominik Bochen, organista, który był świadkiem zajścia. – Zaczął chaotycznie chodzić po całym kościele. W końcu dotarł do prezbiterium, wszedł na ołtarz i zaczął spacerować za plecami księdza.
Przez dłuży moment nikt nie miał odwagi zareagować. Ksiądz poprosił dwóch parafian, by zaprowadzili mężczyznę do zakrystii, by później mu pomóc, ale wierni zdecydowali się wyprowadzić zakrwawionego mężczyznę na zewnątrz. Tam go pozostawili. – A przecież należało mu pomóc. Nie było wiadomo, co się stało, czy nie jest ranny, czy nie zrobił komuś krzywdy albo czy za chwilę nie skrzywdzi kogoś lub siebie. Tym bardziej, że trzymał coś w ręku. Pomyślałem, że może to nóż – relacjonuje Dominik Bochen. Sam był zdenerwowany, ale odpowiedział na prośbę jednej z parafianek, by coś z mężczyzną zrobić. - Wyszedłem za nim na zewnątrz – dodaje organista - a wtedy on rzucił się do ucieczki.
Mężczyzna był w spodniach od piżamy, na nogach nie miał skarpetek i butów, a na odzieży i ciele widoczne były czerwone plamy przypominające krew
A organista w pogoń. Na wszelki wypadek parafianka „uzbroiła” go w gaz, ale wolał go nie używać. – Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Trzymałem go tak na wszelki wypadek – mówi. Tymczasem mężczyzna w piżamie popędził w stronę lodowiska. Organista zaalarmował kaliską policję, a sam podjął próbę nawiązania z mężczyzną kontaktu. – Biegał bezmyślnie koło hali Arena, ale gdy na chwilę się zatrzymał poprosiłem, żeby się uspokoił i zapytałem, co się właściwie stało. Powtarzał w kółko, że chciał tylko obmyć się we krwi baranka – relacjonuje Dominik Bochen.
Z pomocą mężczyźnie ruszył organista Dominik Bochen
Spod hali mężczyzna w piżamie ruszył między bloki, aż dotarł do pól dobrzeckich. W międzyczasie na miejsce zdarzenia dotarł patrol policji. Uciekinier był w polu, dlatego mundurowi zostawili radiowóz na drodze i pościg kontynuowali pieszo przez 1,5 km. Dogonili go nieopodal kościoła św. Michała, tam powalili na ziemię i zakuli w kajdanki. – Mimo że był skuty, na kolanach próbował poruszać się dalej. Cały czas powtarzał, że chciał się obmyć we krwi baranka – mówi świadek zdarzenia. – Pomyślałem, że jest może muzułmaninem, ale najpierw zapytałem go, czy jest chrześcijaninem, katolikiem. Powiedział mi, że tak. W ręku, jak się wtedy okazało, nie miał niebezpiecznego narzędzia, tylko klucze.
Uciekiniera schwytano dopiero na polach dobrzeckich
Patrol policji, który zatrzymał mężczyznę wezwał karetkę pogotowia ratunkowego. - Z zatrzymanym nie było logicznego kontaktu – mówi sierż. sztab. Anna Jaworska-Wojnicz, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Kaliszu. - Policjanci ustalili, że mężczyzna jest mieszkańcem osiedla Dobrzec i pojechali do jego rodziny. Okazało się, że w jego domu wszystko jest w porządku. Skąd krew? – Mężczyzna prawdopodobnie sam sobie zrobił krzywdę. Został zaopatrzony chirurgicznie, dostał leki uspokajające i trafił na oddział przy ul. Toruńskiej - dodaje Paweł Gawroński, rzecznik prasowy kaliskiego szpitala.
Policja przekazała mężczyznę ekipie medycznej
Nieoficjalnie wiadomo, że mężczyzna leczy się psychiatrycznie. To 33-latek. Został przekazany pod opiekę specjalistów.
MIK, fot. Dominik Bochen
Napisz komentarz
Komentarze