Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Palimpsesty Wiktora Jędrzejaka ZDJĘCIA

Od piątku w Ośrodku Kultury Plastycznej Wieża Ciśnień oglądać można wystawę malarstwa Wiktora Jędrzejaka zatytułowaną „Palimpsesty – kontynuacja”. Składają się na nią prace z ostatnich kilku lat, pokazujące zarówno wypracowany przez artystę i uwielbiany przez rzesze jego fanów styl, jak i nowe rozwiązania estetyczne i konceptualne.   
Palimpsesty Wiktora Jędrzejaka ZDJĘCIA

Wiktor Jerzy Jędrzejak jako malarz odniósł niewątpliwie sukces ogólnopolski, ale w swoim rodzinnym mieście ma wręcz bardzo liczny fanklub. Nic też dziwnego, że w piątkowe popołudnie i wieczór podczas otwarcia ekspozycji przez Wieżę Ciśnień przewinęły się tłumy, co przecież nie jest częstym widokiem w kaliskich ośrodkach wystawienniczych. Obrazy Wiktora Jędrzejaka można oglądać jedynie przez trzy tygodnie. Istotę tej kolekcji znakomicie ujął nasz redakcyjny kolega, Robert Kuciński, którego tekst stanowi wstęp do towarzyszącego wystawie wydawnictwa.

 

W sercu rzeczy

Robert Kuciński

Od ukończenia studiów minęły 34 lata. Oto uczestniczymy – wedle obliczeń artysty – w pięćdziesiątej indywidualnej wystawie. Ale uważam, że było ich znacznie więcej, a zbiorowych nawet ponad 120. Łatwo się domyślić, że i w metryce szykuje się okrągła rocznica. Szukam, liczę, układam – staram się na prywatny użytek uporządkować życiorys Wiktora Jędrzejaka, bo uzmysłowiłem sobie, że w mojej świadomości funkcjonuje osobno i poza czasem. Osobno, bo nie łączę go z żadnym twórczym pokoleniem. Poza czasem, bo dla mnie ma ciągle tyle samo lat. Ile? Nie za mało, nie za dużo, w sam raz, aby ze mną pożartować, ale i raz po raz zaskoczyć mnie życiową mądrością. Kiedy go spotkałem po raz pierwszy, więcej niż dwie dekady temu, był już malarzem tyleż ukształtowanym, co uznanym i podziwianym. Autorem obrazów wciąż prezentowanych w wielkomiejskich galeriach i chętnie kupowanych. Nie dziwiłem się ani przez moment, bo i mnie od razu urzekły jego gliniane garnki, porcelanowe filiżanki i misy, szklane słoje i butelki, cynowe imbryki i dzbanki oraz drewniane chaty ze słomianymi dachami. Mnie, który w tamtym czasie oddałby duszę za dzieło prawdziwego abstrakcjonisty.


Nie obserwowałem, jak się rodzi talent Jędrzejaka. Spotkałem artystę, który w studium przedmiotu wydawał się być już niedościgły. Wtedy myślałem, że oglądając jego obrazy obcuję z nową odsłoną martwej natury, dwudziestowieczną interpretacją dokonań mistrzów z Flandrii czy Holandii. Po dwudziestu latach spotkań z jego sztuką wiem, że wielokrotnie byłem nazbyt powierzchowny w interpretacji tego, co widziałem. Ale po kolei…


Wiktor Jędrzejak w wielu wywiadach podkreśla, że urodził się za późno, że w jego malarstwie dominuje dziewiętnastowieczna maniera. Odżegnuje się natomiast od  ścisłych związków z tak popularną w XVII wieku martwą naturą. Rozumiem, ale nie akceptuję jego postawy. Rozumiem, że nie chce (i słusznie), aby na jego obrazy spoglądano jak na martwą naturę w potocznym rozumieniu, to znaczy pojmowaną jako „fotograficzne” odwzorowanie kompozycji naczyń i owoców. Akceptuję jednak to skojarzenie, jeśli na „martwe natury” (nie tylko Jędrzejaka) spojrzymy oczami historyków sztuki i poetów takich jak Zbigniew Herbert, jeśli nie zapomnimy o motywach wanitatywnych, o tym, że za tymi przedmiotami „kryją się” ludzie, jeśli uradujemy się z wejścia do „wielkiego królestwa przedmiotów” i obudzimy – jak chciał poeta - „w sercu rzeczy” („Wersety panteisty”). Kiedy patrzy się na świeżą cytrynę, soczyste truskawki czy czereśnie oraz pękate butle i dzbany na obrazach Wiktora Jędrzejaka, trudno nie szukać powiązań z dziełami Torrentiusa, Balthasara van der Asta czy Willema Claesza Hedy. To porównywanie moim zdaniem pomaga zrozumieć, czym nie jest i w jakim kierunku rozwija się twórczość tego malarza. Jędrzejakowi – mimo nadzwyczajnej sprawności warsztatowej – nie zależy na kopiowaniu rzeczywistości. On stwarza własną (nie)rzeczywistość, w której przedmioty, owszem, są realne, ale w większej mierze stają się nośnikami idei. Jędrzejak znajduje, gromadzi, dostaje od innych ludzi bądź zapamiętuje - przechowując w swoim „muzeum wyobraźni”- nie tylko przedmioty codziennego użytku, ale także fragmenty dawnych domostw – półki, framugi, okiennice, deski, krucyfiksy. Każdy z tych  przedmiotów ma swój własny „życiorys”, który w dziele artysty zderza się z „życiorysami” innych, tworząc nową kompozycję oraz nową historię. To przedmioty, pozostając materialnymi nośnikami pamięci, są wyzwaniem dla wyobraźni malarza. Czasami ustawione w jednym rzędzie zdają się być synekdochą tętniącej życiem wiejskiej kuchni, częściej jednak zawieszone w powietrzu, wtopione w tło, nienaturalnie powiększone lub pomniejszone snują nasączoną magią opowieść o tych, którzy naderwali ucho tego dzbanka, rzucili owoce na tę paterę czy  zostawili wiadro na podwórku, biegnąc do innych obowiązków. Ten artystyczny recykling Jędrzejaka ma wiele funkcji i znaczeń. Ratując stare garnki, filiżanki czy misy daje im drugie życie w dziele sztuki i staje do walki z czasem. Zakochany w przedmiotach „po przejściach” broni je przed siłą przemijania i zdecydowanie opowiada się po stronie trwania. Działa ze zdwojoną siłą, bo również podobrazia bądź ramy jego prac są świadkami przeszłych wydarzeń. W tych nowych rolach odnajdują się przecież fragmenty okien, drzwi czy mebli. Całość zespala zaduma nad czasem połączona z humorem i nasycona umiłowaniem życia. Warto studiować tytuły jego obrazów, by dostrzec słowne zabawy i hedonistyczne zapędy.


Zostawmy jednak słynne garnki, dzięki którym zyskał miano „malarza jednego obrazu”, by zwrócić się ku pejzażom. Nie myślę tu o jego artystycznym dzienniku z podróży do Włoch, Grecji i Francji czy do Meksyku i Indii. Stanowi on w sumie odrębny cykl, choć momentami mocno osadzony we wcześniejszych rozwiązaniach estetycznych. Na wyjątkową uwagę zasługują jednak pejzażowe miniatury, w których objawiła się nowa postawa twórcza Wiktora Jędrzejaka przesiąknięta swoistym minimalizmem. Malarz zrezygnował ze swej kreacyjno-transformacyjnej potęgi, oddając prymat naturze i przypadkowi. Sięgając po podobrazia, którymi nadal są fragmenty zniszczonych mebli i domostw, przede wszystkim bierze pod uwagę pierwotny wygląd, wpatrując się w układ plam i fakturę. Wykorzystuje maksymalnie naturalne walory (słoje, sęki, pęknięcia) oraz wszystkie warstwy farb, które nakładano na kawałek drewna przez dziesiątki, a może setki lat. Można powiedzieć, że w dużej mierze to podobrazie jest współautorem pracy, a malarz szuka pomysłów/sposobów, aby – poprzez minimalną ingerencję – „wpisać” w zastane tło i kształty nową historię. Warstwy farb, najczęściej olejnych, mogą być w zasadzie wszystkim: połaciami śniegu, stawem, zaoranymi polami lub spowitą mgłą przestrzenią. Czasami efekt działań malarza widoczny jest gołym okiem, a czasami – ze względu na mały format prac - trzeba się im dobrze przyjrzeć, aby dostrzec np. dwie mikroskopijnej wielkości pływające kaczki. Zdaniem artysty przypadkowo nałożone i „wytarte” przez czas farby tworzą tak finezyjne i tajemnicze układy form i kolorów, że podobnego efektu nigdy nie udałoby się malarzowi uzyskać. Proces twórczy bywa jednak dwojakiego rodzaju: czasami to podobrazie wyraźniej podsuwa ideę, innym razem do głosu dochodzą przechowywane przez artystę w „muzeum wyobraźni” obrazy, kształty, zapachy i smaki. Nie brakuje w tym nurcie tendencji przedstawieniowych, ale są one momentami niewyraźne, bowiem elementy podobrazia-tła zostają częściowo zaanektowane przez pokazywane przedmioty. Znikają granice między obrazem a ramą, a drewno, na którym powstał obraz, w jednych pracach przypomina, że jest fragmentem czegoś większego, w innych - staje się nowym bytem całkowicie zintegrowanym z tym, co namalował artysta.


I jeszcze jeden wyodrębniający się w malarstwie Wiktora Jędrzejaka obszar. Kwiaty. Pojawiły się niedawno, a ich obecność nie należy odczytywać jako zaprzeczenie dotychczasowych dążności. Kwiaty są i będą, ponieważ malarz stwierdził, że od dłuższego czasu miał na ich malowanie ochotę. Nigdy nie czuł się w swej artystycznej aktywności ograniczony ani nie spełniał bezkrytycznie próśb odbiorców, ale odwagi na malowanie motywów florystycznych nie miał. Teraz jest inaczej, bo wychodzi z założenia: chcę, to mogę. Gdyby malował je i pokazywał wcześniej, wpisałyby się dość naturalnie w cały dorobek i nie wywoływały zdumienia, natomiast dołączone do tej wystawy mocno się wyeksponowują i budzą spore zainteresowanie.


To niewielkie uporządkowanie refleksji dotyczących twórczości Wiktora Jędrzejaka uzmysłowiło mi jeszcze jedno. On nie jest malarzem jednego obrazu. Owszem, uparcie powraca do tych samych motywów, tematów, myśli i obsesji, ale za każdym razem „mówi” o nich w inny sposób, używając innych „słów”. Większość nazywa jego obrazy statystycznymi, a dla mnie rozgrywają się w nich całe historie. Nie są one ogromnie dynamiczne, bardziej przypominają uwielbiane przeze mnie filmy o bardzo długich ujęciach i wysmakowanych kadrach. Powiedziałbym nawet, że niezmiennie od prawie czterech dekad towarzyszy Wiktorowi „jaskółczy niepokój” o to, czy jego opowieści znajdą zainteresowanie, dlatego - nie uciekając ze swego świata – snuje je za każdym razem inaczej, coraz bardziej nowocześnie, choć ze świadomością dokonań dawnych mistrzów. Jednocześnie czuję mocno, że Jędrzejak tą wystawą dokonuje podsumowania. Czy to możliwe, aby nakreślił grubą linię i zaczął wszystko od nowa? Ma do tego prawo, ale…


RED, fot.  Tomasz Staszczyk, Urząd Miejski w Kaliszu


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
zachmurzenie duże

Temperatura: 14°C Miasto: Kalisz

Ciśnienie: 1019 hPa
Wiatr: 20 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama