Jest rok 1936. W Śremie rodzi się Zygmunt Koralewski. Ćwierć wieku później przyjmuje świecenia kapłańskie. 1 lipca 1961 roku zostaje wikariuszem parafii rzymskokatolickiej Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Kotłowie. Jego zwierzchnik, ks. Wacław Góra - więzień obozu w Dachau i powstaniec wielkopolski - to człowiek słabego zdrowia. Dlatego wiele parafialnych obowiązków musiał przejąć wikariusz.
Bunt parafian
Jego poświęcenie dla wspólnoty Kościoła zostało docenione - ksiądz Koralewski szybko zjednał sobie wiernych, zyskał ogromny szacunek zarówno mieszkańców, jak i proboszcza. Ten ostatni umiera we wrześniu 1968 roku. Wszyscy byli przekonani, że następcą Wacława Góry w naturalny sposób zostanie Zygmunt Koralewski. Tak się jednak nie stało, co stało się przyczynkiem do konfliktu, który bez ogródek nazywany był wojną.

Abp Antoni Baraniak - arcybiskup poznański - podjął decyzję, że ksiądz Koralewski zostanie przeniesiony do jednej z parafii w stolicy Wielkopolski. Wierni oprotestowali tę decyzję. Podjęli starania o jej unieważnienie, zwracając się najpierw do arcybiskupa, potem do prymasa Wyszyńskiego. Na próżno.
A sam wybrany przez lud duszpasterz? Początkowo podporządkował się decyzji hierarchów Kościoła i chciał udać się do Poznania. Jednak nie mógł. Mieszkańcy uniemożliwili mu opuszczenie Kotłowa, pilnując go dzień i noc w ramach zorganizowanej straży, która miała też chronić księdza przed... porwaniem na zlecenie władz archidiecezji. Plebanię otoczono nawet zasiekami.
Ekskomunika - najwyższa kara
Trwające przepychanki pomiędzy wiernymi z Kotłowa - a także sąsiednich miejscowości, jak choćby Strzyżewo, na które też przeniosły się nastroje przeciwne arcybiskupowi - sprawiły, że postawa księdza Koralewskiego zaczęła się zmieniać. Duchowny przeszedł na stronę zbuntowanych parafian. Przyniosło to oczywiście konsekwencje. Wikariusz został zawieszony - ograniczono mu możliwości pełnienia posługi. Nie mógł udzielać sakramentów, odprawiać pogrzebów, głosić słowa Bożego czy podpisywać dokumentów parafialnych. Jednak nie wydawał się tym szczególnie przejęty… Ostatecznie, w 1971 roku, za nieposłuszeństwo wobec zwierzchnika i odprawianie mszy w parafii objętej interdyktem, czyli zakazem odprawiania obrzędów religijnych, został ekskomunikowany. Nie zakończyło to jednak historii kościelnej wojny w Kotłowie. Przeciwnie!

Jeszcze zanim ksiądz Zygmunt Koralewski został wykluczony z Kościoła rzymskokatolickiego, w Kotłowie zaczęli pojawiać się przedstawiciele Kościoła Polskokatolickiego w RP. Jego powstanie wiąże się z powrotem do Polski, po odzyskaniu niepodległości, reemigrantów ze Stanów Zjednoczonych, którzy w Krakowie założyli pierwszą parafię. Zarówno wspólnota rzymskokatolicka jak i polskokatolicka są do siebie bardzo podobne.
Różnice? Przede wszystkim księża polskokatoliccy mogą mieć rodziny, nie uznają zwierzchnictwa Watykanu, a w przypadku osób dorosłych spowiedź ma charakter ogólny. Reszta elementów wiary jest w zasadzie taka sama. Na pierwszy rzut oka nie jest więc łatwo rozróżnić oba wyznania. I może dlatego „nowa wiara” stała się atrakcyjna dla rozczarowanych rzymskokatolickim arcybiskupem parafian.
Bo do tej wspólnoty przystąpił ksiądz Koralewski. A za nim poszły tłumy - około 2500 wiernych z Kotłowa, Strzyżewa i Biskupic Zabarycznych. Wiernych Kościołowi rzymskokatolickiemu pozostało około 500 parafian. Rozłamowcy przejęli romańską świątynię w Kotłowie i założyli własną parafię pod… tym samym wezwaniem, co ich dotychczasowa rzymskokatolicka. Formalnie erygowana została 2 marca 1974 roku, jednak faktycznie działała już przez kilka wcześniejszych miesięcy.
Rozłam, który nie przetrwał próby czasu
Trzy lata później sąd nakazał wspólnocie polskokatolickiej zwrócić świątynię w Kotłowie jej pierwotnemu Kościołowi. Część mieszkańców przyjęła to z nieskrywaną satysfakcją. Rozłam bowiem nie tylko podzielił wiarę, ale przede wszystkim ludzi. Do tego stopnia, że w latach siedemdziesiątych XX wieku dochodziło do nieprzyjemnych incydentów. A to jakiś dom obrzucono błotem, a to komuś wybito szyby, a to jeszcze innemu podrzucono na próg padlinę. Do kotłowskich legend przeszły też opowieści o podpalanych stodołach i zatruwanych studniach.

Dzisiaj antagonizmy na tle religijnym praktycznie się w Kotłowie nie zdarzają. Wyznawcy wiary rzymskokatolickiej i polskokatolickiej żyją obok siebie, mijają się na ulicach, rozmawiają w sklepie. Tyle, że jedni chodzą modlić się do rzymskiej, XII-wiecznej świątyni pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, a inni do polskokatolickiej, zbudowanej w latach 1978-1982 prokatedry pod wezwaniem... także Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. A jeszcze inni raz tutaj, raz tutaj, bo przecież oba kościoły dzieli ledwie kilkaset metrów, a na pogrzeb czy ślub do sąsiada nie wypada nie pójść.

Bo chociaż pamięć o zmarłym w 2002 roku księdzu Zygmuncie Koralewskim, który mimo dostąpienia godności biskupiej nadal był proboszczem w Kotłowie, jest żywa w wielu parafianach, to emocje buzujące pół wieku temu zdecydowanie opadły.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Napisz komentarz
Komentarze