Często zwracając się do widzów, zadając im pytania, zabierając na rozbudowane wykłady i roztrząsając intelektualne rozterki, przypomina o tym sama bohaterka. I to w pierwszych słowach – a słowa mają dla niej ogromne, jeśli nie najważniejsze znaczenie. Znaczenie i rozumienie słów zdeterminowało jej życie. Chęć odkrywania zależności, jakie między sobą tworzą i jakie dają możliwości opisywania świata i uczuć dały jej tytuł profesora literatury angielskiej specjalizującej się w XVII-wiecznej poezji. Bezkompromisowej badaczki i wykładowczyni uniwersyteckiej – budzącej równocześnie podziw i strach, szacunek i zazdrość.
Zgłębiając literaturę Johna Donne, staje się mistrzynią konkretu, w której życiu brak miejsca na ckliwości i wzruszenia. Tak, rozebrana na części poezja i chęć bycia doskonałą w tym postawionym sobie celu bycia najlepszą, nie zostawia miejsca, co pewnie wielu zaskoczy, na romantyzm i metafizyczność, jaką w swej twórczości serwuje ukochany poeta Vivian Bearing. Tego samego wymaga od swoich studentów, stając się legendą, u której zaliczenie równoznaczne jest z ukończeniem kursu wojskowego.
I tak podchodzi do wiadomości o zaawansowanej chorobie nowotworowej, którą lekarze wykrywają w czwartym stadium. Sytuacja beznadziejna? Owszem, ale przecież grana – a jest, co grać - przez Małgorzatę Kałędkiewicz-Pawłowską literaturoznawczyni to naukowiec, wielbicielka słowa, więc informację o raku rozbiera na czynniki pierwsze, analizuje wszystkie wypowiadane przez lekarzy słowa, rozpatruje znaczenia używanych w medycznej nomenklaturze określeń. Po to, by móc współpracować? By stać się kolejnym elementem w wielkiej układance naukowych poszukiwań lekarstwa na raka, jakim staje się dla medyków, czy może po to, by oswoić strach przed umieraniem w samotności, która puka do jej drzwi kiedy zaczyna robić bilans swojego życia? Długi czas aktorka, która na scenie swoje zadanie wykonuje po mistrzowsku, serwując widzom tekst gęsty, złożony i naszpikowany fachowym słownictwem, a przy tym dający emocjonalną karuzelę, prowadzi nas przez chorobę – ze wszystkimi jej odcieniami – jak przez analizę planu działania. Zero uczuć, ale dużo konkretów. Jest zadanie, więc trzeba je wykonać – lekarstwa, badania, odpowiedzi na pytania. Być może w pierwszym etapie, kiedy jeszcze jest nadzieja, tak jest łatwiej? A co kiedy wiadomo, że tej już nie ma, że coraz bardziej otwierają się drzwi do innego wymiaru?
Lekarz – uznany i dalej pracujący na swoje nazwisko Harvey Kelekian, któremu bezemocjonalny rys w zetknięciu z dramatem umierania daje Wojciech Masacz, to człowiek, dla którego zainfekowane ciało jest narzędziem zdobywania wiedzy i kolejnych medycznych eksperymentów. Ramię w ramię idzie z nim młody, dopiero wkraczający na panteon naukowych sław Jason Posner. Marzący o odkryciu sposobu zapobiegającego rozmnażaniu komórek nowotworowych w organizmie człowieka w zetknięciu z Vivian Bearing, na wykłady do której chodził wierząc, że zaliczając przedmiot zdobędzie wiedzę nie tyle o literaturze, co umiejętność przetrwania najtrudniejszych sytuacji, miewa przebłyski człowieczeństwa, a może zakłopotania, które u młodego człowieka wywołuje obecność swego rodzaju guru, jakim dla Jakuba Łopatki w roli biochemika jest znawczyni literatury.
"Dowcip" brutalnie odziera pacjenta ze złudzeń, pokazując, że w gabinecie lekarskim, czy na sali operacyjnej jest się podmiotem, który trzeba przeanalizować zgodnie z podręcznikową wiedzą i narzuconymi standardami, ale rzadko jest miejsce na uczucia. Może w ostatniej chwili, kiedy Vivien traci przytomność, a lekarz wbrew jej woli wzywa ekipę reanimacyjną? Jednak może bardziej chce ratować własne człowieczeństwo, nić życie starej znajomej? Pojawiają się więc pytania o to, jak się czuje pacjentka, bo obok stosowania u niej eksperymentalnej terapii lekowej ważne w tym wszystkim jest jej dobre nastawienie, więc zapytać trzeba. Takie wytyczne. Jednak czy kogokolwiek tak naprawdę to interesuje? Czy od momentu wejścia w ten świat osoby ratujące życie mają miejsce na podrygi uczuć, czy są jak zgromadzeni wokół łóżka chorej studenci – jedna lekceważąca pacjentkę, ale próbująca zrobić dobre wrażenie na prowadzących lekarzach, druga zajęta jedynie notatkami, a trzeci informacjami w telefonie. Czy tak wygląda świat wielkiej medycyny, która może uratować życie?
Konsultantem w tej dziedzinie był praktyk. Wskazówek i to nie tylko tych dotyczących słownictwa czy umiejętności wykonania reanimacji, udzielał aktorom Jakub Rychlik, ratownik medyczny z wieloletnim stażem. Nawet okazująca odrobinę uczuć i zainteresowania pielęgniarka tak naprawdę jest jak Anioł Śmierci. Odziana w dredy i tatuaże Susi (Izabela Bień-Olejniczak) poświęca sporo uwagi odchodzącej profesor, próbując sforsować barykadę chłodu i odwagi, a równocześnie przekonuje ją, by nie walczyła na siłę, by nie była kolejnym ogniwem w naukowym łańcuchu, tylko na koniec pomyślała o sobie jak o człowieku, który ma prawo do bólu i lęku w obliczu trawiącej choroby. Co wybrać? Słodko – gorzki smak śmierci bez fałszywych nadziei, czy maskowane żądzą wiedzy kłamstwa dające złudzenia? Słodka dziewczyna jest jak wentyl dla twardej profesor. Wyzwala w niej chowane od dawna uczucia, pozwalając po latach życia w lodowej otoce, na krzyk bólu i łzy samotności. Nomen omen a raczej paradoksalnie – o środkach stylistycznych wszak w tekście sporo – koi je jedna z autorek chartu ducha, jaki wypracowała w sobie w Vivien Bearing studentka pracująca na miano najlepszej w grupie dowodzonej przez E.M Ashford (Bożena Remelska). Chcąc zadowolić swoją profesor, zaczynająca karierę główna bohaterka w nieskończoność analizowała kolejne strofy, by już jako konająca ukojenie znaleźć w ramionach starej wykładowczyni, która tej ostatniej chwili czyta jej nie wielką metafizyczną poezję, a bajkę o zajączku, który w zaledwie kilku zwrotkach odkrywa to, co najcenniejsze.
Otwierający sezon "Dowcip" według Margaret Edson, który jest także propozycją gospodarzy na zbliżające się Kaliskie Spotkania Teatralne, z tych złudzeń odziera. Brutalnie przypomina, że w dążeniu do celu bywamy egoistami, zapominamy, że na końcu drogi – bez względu na osiągnięcia, status społeczny, wiedzę, majątek, czy urodę - wszyscy mamy miejsce w korowodzie danse macabre, który też pojawia się na scenie, stając się reminiscencją wszystkich ważnych wydarzeń z życia Vivien. Pół wieku zamknięte w dwóch godzinach, jakie Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska dostała, by pokazać, czym jest umieranie, a raczej czym powinno być życie. Zdecydowanie życie, bo na końcu, który zawsze przychodzi zbyt wcześnie, trudno by nadrobić to, co straciliśmy.
A gdzie dowcip sytuacji z niedzielnej premierowej prezentacji? Maseczka i dezynfekcja to już standard i pewnie te elementy pozostaną z nami na dłużej. Wchodząc do teatru każdy musi też podpisać oświadczenie, że jest zdrowy i nie miał kontaktu z osobami zarażonymi koronawirusem. A ostatni z premierowych pokazów "Dowcipu" zaczął się z kilkuminutowym opóźnieniem. Celowo? Raczej wątpię, ale sam fakt, że wszyscy widzowie czekali na jedną osobę, która nie tylko przyszła spóźniona, ale też zakatarzona i cały spektakl nie miała maseczki, pociągając nosem to zdecydowanie mało śmieszny dowcip, który chyba napisało życie, a nie zweryfikowali pracownicy teatru na wejściu, dopełniając jedynie formalności jak pracownicy szpitala,w którym leczyła się Vivien.
Agnieszka Walczak, zdjęcia Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego
Napisz komentarz
Komentarze