Był wtorek. – Zaczęło się od utraty smaku i węchu i to właściwie tyle. Choruję na zatoki i pomyślałem, że to wina środka, którego używam – relacjonuje pan Robert. - Ale w środę nic mi nie przeszło, a dużo czytałem o koronawirusie i wiedziałem, że to może być jeden z objawów. Dlatego w czwartek zadzwoniłem do lekarza rodzinnego.
Ten odesłał mężczyznę do Sanepidu, ale do Kalisza się nie dodzwonił, więc spróbował do Warszawy. Tam polecono mu, żeby zgłosił się do szpitala. – Na Poznańskiej mi powiedzieli, że nie ma mnie w ewidencji, a do ewidencji może mnie wprowadzić lekarz rodzinny. Zadzwoniłem więc ponownie do lekarza, który oświadczył, że nie ma takiej możliwości – wspomina pan Robert. – Pani doktor powiedziała jednak, że zna kogoś w Sanepidzie i tak wciągnięto mnie na listę.
Do pobrania wymazu zakwalifikowano go na sobotę.
Wracaj do pracy
Przez ten czas pan Robert cały czas chodził do pracy, bo jak tłumaczy „jedynie nie czuł smaku pomidora”. Gdy jednak cała procedura ruszyła, a choroba stała się całkiem realna, postanowił powiedzieć o tym szefostwu. – W czwartek zadzwoniłem na kontrolę, a kolega powiadomił naczelnika. Naczelnik powiedział, że mam przyjść – relacjonuje listonosz.
Tak więc w piątek pan Robert jak zwykle stawił się w pracy. – Naczelnik wezwał mnie do siebie i zapytał, jak się czuję i jakie mam objawy. Powiedziałem, że czuję się bardzo dobrze, oprócz utraty smaku i węchu. Kazał mi wracać do pracy – mówi Robert.
Jak wynika z relacji listonosza zareagował jednak przewodniczący związków, który miał nakłonić naczelnika do zmiany decyzji. – Po tej rozmowie naczelnik zmienił zdanie i kazał mi iść do domu – dodaje.
Poczta Polska komentuje
W niedzielę przyszedł wynik testu. Niestety, pozytywny. Po tej informacji Sanepid objął kwarantanną 9 osób z bezpośredniego kontaktu z zakażonym listonoszem. On sam ocenia, że przez kilka dni od wystąpienia pierwszych objawów miał przelotny kontakt z blisko 50 współpracownikami. Niektórzy są zbulwersowani postawą szefostwa. – Ja nie mam żadnych pretensji do naczelnika – podkreśla Robert. - To mój pracodawca. Kazał mi przyjść do pracy, więc przyszedłem. Tym bardziej, że nie miałem charakterystycznych objawów ani wyniku w ręku – dodaje.
Co na to Poczta Polska? Z naczelnikiem nie udało się nam skontaktować, ale komentarz otrzymaliśmy od rzeczniczki Justyny Siwek:
„21 czerwca otrzymaliśmy informację o potwierdzonym przypadku zakażenia koronawirusem listonosza z Urzędu Pocztowego Kalisz 2. Jest to placówka, która nie obsługuje klientów indywidualnych. Niezwłocznie została sporządzona lista pracowników, którzy mieli kontakt z zarażonym i przekazana do Sanepidu. Obecnie 10 osób jest objętych kwarantanną. 22 czerwca została przeprowadzana dezynfekcja tej placówki. Obecnie placówka funkcjonuje tak jak dotychczas.
Od początku ogłoszenia stanu epidemii pracownicy Poczty Polskiej byli na bieżąco informowani o zasadach postępowania w przypadku pojawienia się oznak zakażenia tj. zgłoszenia się do lekarza lub Sanepidu.
Poczta Polska wypełnia wszelkie zalecenia i dyspozycje Ministerstwa Zdrowia oraz GIS-u dotyczące profilaktyki minimalizującej ryzyko zakażenia się koronawirusem SARS-CoV-2. Sytuacja w Spółce jest na bieżąco monitorowania przez służby odpowiedzialne za zarządzanie kryzysowe i ciągłość działania, bezpieczeństwo i higienę pracy oraz zarządzanie zasobami ludzkim” – poinformowała naszą redakcję Justyna Siwek, rzecznik prasowy Poczty Polskiej.
Nie ma nowych zakażeń
Pan Robert chorobę przechodził w domu. Na szczęście w miarę łagodnie. – Miałem ciężką jedną noc, gdy przyszedł ostry atak niewydolności płuc. Obudziłem się i nie mogłem złapać powietrza – wspomina. - Dopiero pierwsze kaszlnięcie spowodowało, że jakiś dopływ tlenu nastąpił. Przyznam szczerze, że byłem spanikowany.
W jego placówce nie stwierdzono kolejnych zakażeń. – Był to jedyny w tym miejscu przypadek koronawirusa – mówi Marek Stodolny, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kaliszu.
MIK, fot. arch.
Napisz komentarz
Komentarze